Strona:Złoty Jasieńko.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jegomość mi, rzekł, przytykając usta do drugiego kufla, zadałeś pytanie, dlaczego się Szkalmierskiemu powodzi, a ja bym téż zapytał was, coście zgrzeszyli, że wam Pan Bóg nie daje szczęścia.
— Dopiéro bym był w kłopocie chcąc was objaśnić, śmiejąc się boleśnie odpowiedział chudy Tramiński. Znacie mnie z dawnych lat, wiecie moje życie, bo ono całe jak na dłoni; pracuję od rana do mroku, od nałogu mnie pan Bóg uchronił, leniwy nie jestem, alem się nigdy wybić nie mógł. Powiécie albo pomyślicie: niezdatny, a! i jabym to sobie sam powiedział także, ale czemuż się mnie radzą ci, co za zdolnych uchodzą, na co im jestem potrzebny?
— Ot! ot! zawołał pan Sebastyan porywczo — bo się asińdziéj sprzedać nie umiesz.
— Otóż trafił-ci, rzekł poważnie Tramiński, sprzedać się nie umiem i nigdy się nie sprzedaję, a nadewszystko nie frymarczyłem sumieniem, jak drudzy.
— No — a Szkalmierski? spytał mieszczanin.
— Nie wiem, to ci i nie powiem, uczciwym być może, ale giętki, miękki, usłużny, pochlebiać umié, milczéć, kłaniać się doskonale nauczył, ma nos, ma węch, i sprzedać się potrafi.
Gdy to mówili mrok się zwiększył, okna kamienicy jaśniały coraz mocniéj, a kilka powozów