Strona:Złoty Jasieńko.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niego urazę, bo on się w was kochał i wyście go kochali, (a ktoby tego Jasieńka nie kochał) — ale to darmo, juściż się z wami ożenić nie mógł, byłby sobie świat zawiązał.
— Pewnie, pewnie, przerwała Tekla, ja o to do niego nie mam żalu, niech mu Bóg szczęści, bolało i przebolało, dziś już o tém nie myślę, mnie was żal.
Mateuszowa spuściła głowę.
Tak doszli do domu, i Tekla niosąc węzełki milcząc już wcisnęła się za staruszką do jéj mieszkania nowego. Były to dwie izdebki małe, ubogie, które się plenipotentowi mecenasa aż nadto dobremi wydały dla Mateuszowéj. Ona wszedłszy nie spojrzała nawet na nie, siadła i płakała. Tekla tym czasem ustawiała coś spoglądając na nią zamyślona, gdy w téjże chwili zapukano do drzwi i głowa rozczochrana Wilmusia ukazała się w nich.
Stara się prawie przelękła, Tekla krzyknęła z podziwienia. Chłopiec wyglądał jakby rozgorączkowany, na bladéj jego twarzy wykwitał chwilowy rumieniec, oczy się iskrzyły, wargi mu drżały, patrzał na matkę, na Teklę i mówić nie mógł. Ale wyraz rysów nie był wcale rozpaczliwy, malowała się w nich niecierpliwość bardziéj i niepokój.
— E! przy pannie Tekli, rzekł, niéma co się kryć i komedyi grać — przepraszam panienkę że wchodzę bez rękawiczek, ale, proszę się bardzo mojemu negliżowi nie przypatrywać.