Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młodzieniec, którego nazwiska dotychczas nie znamy, zamknął drzwi i zawołał z zadziwioną miną:
— Ba! to ty!...
Nowoprzybyła od razu stanęła.
— Jak to ty mówisz! — odparła ostrym głosem, drżącym z gniewu. — Wiesz, że się robisz nudnym, mój drogi, i wcale nie zabawnym! Wyznaczasz mi schadzkę na wczoraj na kwadrans na pierwszą w kawiarni Renaissance? Ja czekam do pierwszej, a Maurycego nie ma! Myślę sobie: musi być omyłka. Każę się zawieźć do domu. I tam Maurycego ani śladu! Wracam do kawiarni Renaissance — zamknięta! Wracam do domu — ani żywego ducha!.. Przepędzam noc, kładąc kabałę i powtarzając: spóźnił się... Maurycy nadejdzie. Byłam naiwna, mój kochany, co? Nadchodzi dzień. Nikogo. Przybiegłam tu jak szalona. Ty dajesz mi się mordować u drzwi przez trzy minuty i nareszcie decydujesz się otworzyć, mówiąc spokojnie: Ba! to ty! Miljon miljonów! czyś ty przypadkiem nie czekał na jaką inną. A więc niech no nadejdzie ta inna, zdaje mi się, że pośmielibyśmy się trochę! Ach, moje dzieci, to byłby dopiero bal! No, przemówiszże raz? Czy odpowiesz?...
— Przemówić?... Odpowiadać?... — rzekł, śmiejąc się ten, któregośmy nazwali Maurycym. — Alboż ty mi dajesz czas na to? Zaczynasz od sceny zazdrości, a twoja zapamiętała przemowa nie pozwala mi wtrącić ani jednego wyrazu... A więc nie, na inną nie czekam i jestem zachwycony twoim widokiem.
— Doprawdy?
— Słowo honoru, ale twoja ranna wizyta jest nie w porę.
— A to dlaczego?
— Dla tego, że muszę iść do redakcji zanieść artykuły... Wszak dobrze wiesz, że jestem reporterem...
— Ja sobie kpię z twego reporterstwa... Ono ci nie da trzydziestu franków dochodu.
— Zapewne, ale przecież trzeba żyć, wszak prawda?
Młoda kobieta przestąpiła próg gabinetu.
— Ogień i światło! — zawołała — więc orałeś dziś zrana?
Maurycy zgasił lampę, spuścił firanki i odpowiedział:
— Nie tylko dziś rano, moja pieszczotko, ale i większą część nocy. Pracowałem jak murzyn...
— Więc zapomniałeś o mnie dla bazgraniny.
— Wcale o tobie nie zapomniałem.
— Otóż go masz! Jakto, nie miałeś po spektaklu przyjść po mnie do kawiarni Renaissance?
— Wcale nie, skoroś w teatrze była z hrabią.
— Hrabia odszedł o jedenastej. Wypadało mu się pokazać na balu urzędowym.
— Nie wiedziałem, że się miał oddalić.