Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czem tajemnicy, wartej dwanaście milionów siedmkroć pięćdziesiąt tysięcy franków. Ładny grosz, słowo honoru! Ach panowie „Pięć gwiazd“, ponieważ się zdaje, że was będzie pięciu do podzielenia się kąskiem, więc i mnie trzeba jakiejś cząstki. — Zdaje mi się, żem ją słusznie zarobił. Człowiek raz tylko w życiu ma sposobność zrobienia majątku. Kto z tej jedynej sposobności nie skorzysta, jest głupiec, nie godzien, aby dojść do czegoś! Ja nim nie będę. Ja los trzymam w ręku i przysięgam, że mi się nie wymknie.
Pozbierał przeczytane, albo raczej odczytane po raz drugi papiery, umieścił je w tece, leżącej na biurku i biorąc portfel, mówił dalej:
— Teraz trzeba zabezpieczyć oryginały od jakiego zamachu... Nie wiadomo, co się może przytrafić.
Rzucił szybkie spojrzenie na meble, znajdujące się w mieszkaniu.
— Gdzie one będą bezpieczniejsze? — rzekł.
Po chwili namysłu dodał:
— Nic nie nagli... Tymczasowo złożę je na wierzchu szafy bibliotecznej. Potem pomyślę, co zrobić.
Wtedy wziąwszy krzesło, wszedł na nie i umieścił portfel na górnej desce wskazanego meblu, założonego pękami dzienników i broszur.
W istocie, tymczasowa skrytka była doskonała, gdyż grupy pokład kurzu, pokrywający wiązki papieru, okazywał aż nadto dobrze, że myśl o uporządkowaniu takiego chaosu nawet w głowie nikomu nie powstała. Szafę zamknął na dwa spusty i klucz wyjął z zamku.
W tej chwili zegar wybił dziewiątą.
Stalowy młoteczek po raz dziewiąty uderzył w dzwonek, gdy w przedpokoju rozległ się gwałtowny brzęk dzwonka.
Młodzieniec nadstawił ucha.
— To tu ktoś idzie... — szepnął ze wzruszeniem, nie pozbawionem przestrachu. — Kto może przychodzić tak rano?
Dzwonek odezwał się znowu, lecz tym razem w różnych odstępach, przedzielonych krótką przerwą.
Zmarszczka, wyryta na czole gospodarza tego mieszkania, znikła i uśmiech powrócił na usta.
— To Oktawia! — rzekł. — Ona ma swoje napady nerwowe! Jej sposób anonsowania się aż nadto tego dowodzi. Będzie gorąco! Strzeżmy się bomby! Szczęściem ze mnie jest dobry koń bojowy!
Szarpany rozgorączkowaną ręką, dzwonek o mało nie pękł.
Młodzieniec wyszedł ze swego gabinetu, — przebył przedpokój i otworzył drzwi, prowadzące na schody.
Wysoka, szczupła kobieta, ubrana w elegancką czarną, jedwabną suknię i w płaszczyk aksamitny podbity sobolami, z twarzą ukrytą pod gęsta zasłoną, wpadła jak huragan do mieszkania