Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie — odpowiedział Lartigues.
— Trzeba natychmiast kazać zrobić.
— E! to byłoby nieostrożne!
— Zgadzam się, że byłoby bardzo nierozsądnie, gdybyś zawołał ślusarza i kazał mu zdjąć formę z zamka. Zacznie się on rzeczywiście wypytywać, po co chcesz chodzić do swego sąsiada. Na szczęście inaczej można uczynić. Odśrubuj sam zamek, potem zanieś go gdzie daleko do ślusarza i zamów u niego klucz.
— Rozumiem.
— Pozostają sztaby. Zardzewiały, ale można je posmarować oliwą.
— Dzisiaj w nocy postaraj się odjąć zamek, tak, ażeby sąsiedzi nie zauważyli.
— O to niema się czego obawiać — odparł Lartigues, wskazując na wysokie ściany domów sąsiednich... Ani jedno okno nie wychodzi na ogród.

XLVI.
Oględziny.

— Zdaje mi się, że ta furtka otwiera się po tej stronie — mówił dalej fałszywy opat Meriss.
— Tak — odrzekł Lartigues — ale klucz nie dozwala jej się otwierać.
— Pierwszego dnia, jak będziemy mieli odwilż, zasadź tu z pół tuzina sosen. Zasłonią ci furtkę. Odgarniesz wtedy bluszcz z prawej i lewej strony furtki, ot i po wszystkiem.
— Wszystko to bardzo ładnie — odpowiedział Lartigues — ale zapominasz o jednej rzeczy.
— O czem?
— Że dostawszy się na posesję, trzeba się jeszcze z niej wydobyć. A jakże tego dokazać? Masz na to sposób?
— Nie jeszcze. Ażeby znaleźć ten sposób i podać go tobie, muszę wprzód obejrzeć posesję.
— Jak najprędzej ją obejrzeć.
— O, dzisiaj jeszcze.
— Pod jakim pozorem?
— Nie troszcz się. Moje suknie duchowne dają mi łatwy wstęp do domu.
— Przyjdziesz potem do mnie?
— A jakże, muszę ci przecie powiedzieć, jaką korzyść osiągnę z tej wyprawy.