Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! i strasznie biedna! Gdyby jeszcze była zdrową!
— Ileż ma lat?
— Dwadzieścia dwa do trzech.

XXXV.

— Zatem rodzice nie mogą jej dopomóc? — zapytał Bressoles.
Nie ma rodziców — odpowiedział artysta.
— Odumarli ją?
— Nigdy ich nie znała.
W dzieciństwie rzucono ją samą w świat.
Trzeba było natury prawdziwie anielskiej, wrodzonego uczucia godności, męstwa, dochodzącego do bohaterstwa, ażeby jej wieku dojść i oprzeć się zwycięsko wszelkiemu złemu.
— I nikt jej nie dopomaga?
— Starałem się i ledwie mi się udało.
Chciałem jej hojnie zapłacić za te kilka posiedzeń, które jej zaproponowałem do tego obrazu i studium głowy, jakie namalował, według niej, pan de Gibray.
Nie chciała żadną miarą wziąć wynagrodzenia większego, niż jakie dają malarze swoim modelom.
— Pragnęłabym jednak prosić pana, ażebyś jej odemnie wręczył drobny zasiłek — szepnęło młode dziewczę.
— Nie przyjmie.
— Jakże jej więc dopomóc?
Przecie nie podobna zostawić w nędzy przychodzącą do zdrowia i jeszcze słabą.
— Jest sposób! — wtrącił Albert de Gibray.
— Jaki? — szepnęła żywo Marja.
— Dajcie jej państwo robotę.
— Pewność, że grozić jej nie będzie nędza, podwoi jej siły.
— Ojczulku! — zawołało dziewczę, ujmując Bressola za rękę. — Przyszło mi do głowy i gdybym tylko śmiała...
— Co takiego, moje dziecko?
— Na naszej pensji szwaczka wyjechała, wychodzi zamąż, miejsce jej dotąd niezajęte.
— Możeby się mogła dostać do niej ta panienka, którą tak proteguje pan Servet.
— To pewna, że jest do tego najzupełniej zdatna — przerwał Gabriel.
Maria mówiła dalej: