Strona:X de Montépin Marta.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzający. Słyszałem o tem. Zamordowany, nieprawdaż?
— Tak, zamordowany, zrabowany, zrujnowany zupełnie, córkę pozostałą bez środków, przygarnęła żona moja. Mieszkamy teraz w Paryżu i nie opuścimy go już. Kazałem odbudować fabrykę mego biednego brata, dzięki kapitałom, których zechciała mi dostarczyć moja żona, i będę tą fabryką kierował, mając za wspólnika mego pasierba; hrabiego Filipa de Nayle...
— To jesteś pan na czele doskonałego interesu!.. Wspaniałe stanowisko! Tem lepiej! Cieszę się szczerze, gdyż byłeś pan dla mnie zawsze sympatycznym, a dotąd prześladowało cię zawsze niepowodzenie. Raz jeszcze winszuję panu. Ponieważ szanse uśmiechają się panu, to z nich korzystaj, ale pozwól mi dać dobrą radę, nie nadużywaj ich.
— Będę korzystał bez nadużywania! Teraz jestem rozważniejszy!
O’Brien, jak wiemy, aż dotąd nie chciał uwierzyć, ażeby Robert Verniere był mordercą swego brata, i wydawało mu się, że podejrzenia Wilhelma Schwartza są niedorzeczne. Nagły zwrot nastąpił w jego myślach. Fałszywą mu się wydała mina stroskana i ton płaczliwy Roberta. Dziwne mu było, że dawny szpieg na żołdzie pruskim powrócił tak prędko do Paryża, a zwłaszcza, że odbudowywał fabrykę, dla objęcia nad nią kierownictwa. Robert dodał, że ta odbudowa jest możebną dzięki szczodrobliwości żony. Pomimo to głuche podejrzenie obudziło się w umyśle magnetyzera. Poczem prosząc przybyłego, ażeby usiadł rozpoczął:
— Kochany panie Verniere, czemu przypisać mam