Strona:X de Montépin Marta.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale mamy jeszcze dość czasu, ażeby pomyśleć o zebraniu dla niej posagu. Mam plan, który wydaje mi się dobrym. Jeżeli się powiedzie, reszta pójdzie dobrze sama. Ale teraz trzeba, ażeby nic nie brakowało pani Sollier. W tej portmonetce dość jest monety, ażeby opłacać poczciwej mamie Aubin całodzienne utrzymanie, a gdy tych pieniążków zabraknie, to będą inne.
— Ale... odezwała się niewidoma.
— Nie ma żadnego ale, odrzekł Magloire, a zwłaszcza nie dziękuj pani. Te pieniądze nie ja pani daję, tylko Marta, twoja ukochana wnuczka. To owoc jej pracy.
— Tak, kochana babciu! zawołała Marta uradowana, ja zarobię jeszcze dużo pieniędzy, bardzo dużo pieniędzy. I to będzie dla ciebie, babciu! Codzień będę chodziła z Magloirem. Śpiewając, będę kręciła korbą, to takie zabawne. I będziemy bogaci, tacy bogaci, że nie będziemy wiedzieli, co czynić mamy z naszem bogactwem.
— Więc, droga pieszczotko, wyszeptała ociemniała rozczulona, chcesz pracować dla mnie. Nie wiem, czy powinnam to przyjąć.
— Powinnaś! rzekła pieszczotliwie dziewczynka. Weronika nie mogła powstrzymać łez.
— O! moje dzieci, rzekła, obejmując jednym i tym samym uściskiem głowę mańkuta i Marty, którzy uklękli przed nią. Jacyście dobrzy oboje i jak podziękować Bogu, który mi was zesłał!
— Spełniając naszą wolę, pani Sollier.
— A! spełniać ją będę, już się nie sprzeciwiam... raj byłby na ziemi, gdyby wszyscy jak wy tacy byli.

∗             ∗