Strona:X de Montépin Marta.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie ty, coby się stało z mą pieszczotką? Coby się stało i ze mną? Tyś nas obie uratował! Wszelka dobra wola ma swe granice. Ja też nie chcę być dłużej dla ciebie ciężarem i dlatego chcę się z tobą porozumieć i poprosić o radę...
— Pani Sollier, przerwał Magloire, zrób to dla mnie i odpędź od siebie wszystkie te brzydkie myśli, nie żądaj odemnie żadnej rady. To jest, dam pani jedną radę, ażebyś żyła spokojnie, miała zaufanie do mnie i we wszystkiem na mnie polegała. Uczyń to dla mnie i nie zajmuj się swą przyszłością. Mieszkanie to zapłacone jest pani Aubin na rok z góry. Jedzenia dostarczać pani będzie mama Aubin. Jużem się z nią porozumiał.
— Ale trzeba jej płacić?
— Naturalnie. To się jej zapłaci. Magloire wydobył z kieszeni portmonetkę, gubo wypchaną i włożywszy ją niewidomej do ręki, dodał: I zaręczam pani, że jest z czego.
— Cóż to za portmonetka, mój przyjacielu? spytała Weronika. Co w niej jest?
— Pieniądze, które od miesiąca Marta zarobiła.
— Zarobiła? Jakto?
— Chodząc na wędrówki, w których śpiewaliśmy, przygrywając sobie na katarynce. Dzięki jej miłemu obejściu, ładnemu głosikowi i zajęciu, jakie budzi we wszystkich, zarobki były tak pokażne. Wiesz pani, że teraz zarabiam trzy razy więcej, tak, moja droga pani Sollier, trzy razy więcej! Słowo honoru. Cóż więc słuszniejszego, że dzielimy się dochodami! Otóż jej część odłożyłem na bok. Chciałem to zachować na później,