Strona:X de Montépin Marta.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja nic panu nie przywiozłem. Nie znalazłem.
— Boś źle szukali zawołał sędzia gniewnie.
— Wybaczy pan sędzia, German i ja, szukaliśmy dobrze. Przetrząsnęli wszystkie szuflady.
— Ha, to go skradziono, rzekł pan Savanne, bo nie mógł się zarzucić. Ale jak? Ale kto?
— Chyba nietrudno zgadnąć! Złodziejem jest ten, kto miał w tem interes, ażeby znikł!
— Berthout, zostaniesz tu u ogrodnika, podchwycił sędzia, może będę cię potrzebował.
Policjant udał się, według zlecenia, a Daniel powrócił do willi i poszukał panią Verniere. Znajdowała się w salonie, gdzie się odbywał koncert, w towarzystwie młodych kobiet.
Sędzia zbliżył się do tego towarzystwa.
Aurelia zobaczyła go i podeszła ku niemu.
Ojciec Matyldy był trochę blady. Twarz miał zasępioną. Pani Verniere to spostrzegła.
— Czy pan nie jest cierpiący, zapytała żywo.
— Bynajmniej, droga pani, ale pragnę z panią pomówić.
Pani Verniere na te słowa ujęła poufale Daniela pod rękę i rzekła:
— Może pójdziemy do ogrodu i będziemy rozmawiali chodząc?
— Droga pani Verniere, odpowiedział sędzia, mam z panią pomówić o rzeczy bardzo drażliwej i obawiałbym się niedyskretnych uszu.
Spojrzała na pana Savanne niespokojnie.
— Pan mnie przestrasza.