Strona:X de Montépin Marta.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stronę namiotu, naprzeciw siedzącego męża. Wtem firanki rozchyliły się w tem miejscu i ukazał się Henryk Savanne. Blady był jak trup i jakby chwiał się na nogach.
— Czy to pan tak krzyknął? zapytała Aurelia.
— Tak, pani odrzekł. Źle stąpnąłem i noga mnie tak zabolała, że mimo woli krzyknąłem.
— Czy jeszcze pana boli?
— Trochę, ale to przejdzie.
I kulejąc bardzo wyraźnie, powrócił na poprzednie miejsce i usiadł.
Nikt nie mógł podejrzewać, że Henryk skłamał. Tylko Daniel Savanne zrozumiał i rzekł do siebie:
— Morderca został poznany!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Obiad się skończył. Pani Verniere dała znak powstania od stołu i skierowała się do salonu, gdzie miał się odbyć koncert. Matylda, Alina, zaproszone damy i kilku mężczyzn podążyło za nią.
Inni pozostali w namiocie, paląc, rozmawiając i słuchając Roberta, którego werwa nie ustawała ani na chwilę. Filip nie tracił go z oczu, a chwilami dziwny blask świecił w źrenicach młodzieńca.
Daniel wstał, ażeby podążyć za bratankiem, który tylko co wyszedł. Spotkali się o dwa kroki od namiotu, tuż obok miejsca, o które w namiocie stał oparty Filip.
— Nie pytaj mnie, stryju o nic, odezwał się Henryk pocichu. Później dowiesz się o wszystkiem.
Chociaż Henryk mówił cicho, Filip za płótnem, które go zasłaniało, poznał jego głos. Nie poruszył się, tylko