Strona:X de Montépin Marta.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nowsze utwory, oraz melodje narodowe, wśród których od czasu do czasu dawał się słyszeć walc, zachęcający młodzież do tańca. Dzięki szampanowi i dźwiękom orkiestry, wesołość i ożywienie panowały pod namiotem.
Trzy tylko osoby, Daniel Savanne, Henryk i Filip, nie podzielały tej wesołości. Siedzieli zamyśleni, ale w śród rozmów i wybuchów śmiechu, nikt nie zwracał uwagi na ich wymuszone postawy.
Nagle odezwały się zdaleka dźwięki katarynki. Daniel z synowcem spojrzeli po sobie. Robert Verniere, pochłonięty rozmową, nie słyszał nic. Klaudjusz Grivot drgnął. Muzyka katarynki nie podobała mu się, gdyż przypominała mu Weronikę Sollier, jego ofiarę, ale ten dreszcz nerwowy po chwili go ominął i już o tem nie myślał.
Henryk Savanne siedział na końcu stołu. W kilka chwil po zamienionem spojrzeniu ze stryjem, powstał, podniósł jednę z firanek namiotu i znikł, zapuściwszy ją za sobą.
W tejże chwili orkiestra cygańska grała jakiś taniec niezmiernie skoczny. Wesołość stawała się coraz hałaśliwszą i Robert Verniere, wydawał się najweselszym wśród wszystkich obecnych.
Nikt nie spostrzegł, że płótno namiotu, właśnie tam, którędy Henryk był wyszedł, rozchyliło się i że wśród firanek ukazała się czyjaś blada głowa.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk, a jednocześnie firanki podniesione opadły. Rozmowy ustały raptownie i każdy zwrócił się w stronę, zkąd rozległ się krzyk.
Pani Verniere powstała z miejsca i skierowała się w