Strona:X de Montépin Marta.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobem, mogłaby być Marta wspólniczką tych zbrodniarzy? Nikt nie uwierzy, ażeby Marta, spełniając rozkazy tych ludzi, zaprowadziła panią tam, gdzie miałaś umrzeć!
— A jednak, podchwyciła niewidoma, wybuchając płaczem. Dlaczego dziecko skłamało? Dlaczego niema go tutaj?
— Bo je porwano, odparł sędzia śledczy.
— W tem jest jakaś tajemnica, rzekł Magloire, mógłbym przysiądz, że użyto jej do popełnienia zbrodni, ale jej nie zabito następnie.
— Ja jestem tego samego zdania, wtrącił Słowik. Zapewne winowajca nie opuścił tej okolicy, gdzie niezawodnie mieszkał od pewnego czasu, dla lepszego przygotowania morderstwa i po spełnionym czynie zaniósł dziecko do swego mieszkania. Trzeba teraz pilnować na wszystkich stacjach kolejowych i czynić poszukiwania we wszystkich domach, gdzie mogą być lokatorzy podejrzani.
Weronika znowu zemdlała.
— Pozwólcie, rzekł Henryk, ażebym sam czuwał nad tą biedną kobietą, po tem nowem omdleniu nastąpi sen.
Wszyscy, oprócz Henryka, opuścili pokój niewidomej i wyszli z domku.
— Marjo, rzekł Magloire do żony, nie możesz zostawać tu aż do rana, przyjaciel Słowik zaprowadzi cię do siebie i da ci pokój. Jutro zrana pierwszym pociągiem powrócisz do Saint-Ouen. Ja zostaję tutaj...
— Berthout, zatrzymuję cię przy sobie, rzekł pan Savanne.
Odprowadzono Słowika i Marję do łódki, a gdy od-