Strona:X de Montépin Marta.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Furtka na wybrzeże otwarta, odparł mańkut. W dom u tym nie zastaliśmy też nikogo.
— Mój Boże! Co tutaj zaszło? szeptał Daniel.
— Weronika odpowie stryjowi, odezwał się Henryk, już przychodzi do siebie.
Rzeczywiście, dzięki staraniom młodzieńca, niewidoma odzyskiwała przytomność.
— Marto, Marto! wyjąkała głosem słabym.
— Marty niema, odpowiedział Henryk, ale pani przyjaciele są tutaj. Magloire, stryj mój, ja i inni. Powiesz nam pani, co się tutaj działo, jakiej zbrodni ofiarą padłaś, co to są za sprawcy? W ten sposób odgadniemy może, co się stało z Martą.
Weronika podniosła się na łóżku, dysząc.
— Marta, wyrzekła, płacząc, ależ to ona mnie powiedziała, ona kazała mi iść, mówiąc, że pan na mnie czeka, że pan ma mnie uzdrowić. Szłam długo, prowadzona ciągle przez Martę, która mnie trzymała za rękę. Potem ktoś mnie pochwycił, uniósł w powietrze i rzucił. Upadłam z wysoka i czułam, że tonę. Zaczęłam krzyczeć o ratunek. Usłyszałam głos Magloira i traciłam przytomność.
Wrażenie głębokiej zgrozy przejęło słuchaczów, w miarę jak mówiła pani Sollier.
— Ależ to okropne! zawołał pan Savanne, zdaje mi się, że widzę jasno w tym potajemnym spisku! Nędznicy, którzy panią chcieli zabić, to są mordercy Ryszarda Verniere! wiedzą o pani obecności w tym domu; drżą, że gdy pani wzrok odzyskasz, będziesz w stanie wydać ich w ręce sprawiedliwości. Ale jakim spo-