Strona:X de Montépin Marta.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brała się prędko, a może nawet prędzej niż zwykle, gdy się przebudzała.
— A teraz, podchwycił O’Brien, którego czytelnicy poznali, niech myśl moja stanie się twoją.
— To, co pan myśleć będziesz, i ja tak myśleć będę.
— Wyjdź z tego domu.
Marta wyszła a za nią amerykanin.
— Zamknij drzwi.
Marta to uczyniła.
— Weź, gdzie jest, klucz od furtki, wychodzącej na Marnę i otwórz mi.
I to dziewczynka wykonała.
— Pójdź, wyrzekł O’Brien, przymknij tylko furtkę.
Wyszli na wybrzeże. Tu magnetyzer rozkazał Marcie, ażeby się udała na most, znajdujący się nad rzeką. Dziecko uśpione zawahało się ale na ponowiony rozkaz magnetyzera poszło. Na moście amerykanin zatrzymał dziewczynkę.
— Patrz! wyrzekł, widzisz!
— Widzę.
— Pamiętaj.
— Będę pamiętała.
Na zegarze w śród głębokiej ciszy wybiła północ.
— Policz uderzenia godziny, rzekł magnetyzer.
Marta liczyła.
— Dwanaście, wyrzekła Marta. Północ.
— Jutro o tejże godzinie, musisz tu przyjść z babką.
Dziewczynka drgnęła od stóp do głowy.
— Z babką, powtórzyła głosem, ze strachu drżącym. Nie.