Strona:X de Montépin Marta.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Będziesz mi posłuszną, ja tak chcę!
— Ale po co?
— Ażeby ją wyleczyć. Ale niech ona nie wie dokąd ją poprowadzisz.
— A jeżeli nie zechce przyjść?
— Przekonasz ją i będzie musiała przyjść.
— Nie, wyrzekła Marta pora drugi.
O’Brien dotknął jej czoła.
— Nie powinnaś mieć innej woli tylko moją, rzekł. Będziesz posłuszną?..
— Tak, wyjąkało dziecko, pokonane niepowściągnioną władzą suggestji.
— Przyjdź tu tą samą drogą, podchwycił magnetyzer. Zatrzymasz się w tem samem miejscu, gdzie teraz jesteśmy. Zamkniesz oczy i nie będziesz widziała, co się dziać będzie.
— Zamknę oczy i nie będę widziała.
— Nie będziesz też słyszała.
— Nie.
— Teraz powróć do pałacyku, śpij snem zwyczajnym, obudź się o zwykłej godzinie. Jutro wieczorem uśnij jak zazwyczaj i obudź się dopiero w oznaczonej chwili, ażeby mi być posłuszną.
Marta powróciła tą samą drogą, uśpiona, rozebrała się automatycznie i zasnęła snem głębokim.


∗             ∗

Nazajutrz zrana Marta obudziła się jak zwykle, nie przypominając sobie, żadnego szczegółu ze snu hypnotycznego. Zajęła się gospodarstwem i otoczyła babkę troskliwością i pieszczotami!