Strona:X de Montépin Marta.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gła ich zobaczyć i wskazać. Profesor Henryka, przełożony kliniki, jest u mnie, a Henryk poprosi go tutaj, i on się zajmie. Ale ani słowa o przytoczonych pobudkach, dla których zapragnęłaś pani niezwłocznej operacji. Niech to wszystko pozostanie między nami. To jest konieczne.
— Będę milczała. Słyszałam, że ci dwaj nędznicy mają wspólnika...
— Wspólnika, a pani go znasz?
— Jest to człowiek, u którego się radziłam, magnetyzer O’Brien. Wymienili jego nazwisko.
Czyjeś kroki dały się słyszeć na zewnątrz.
— Teraz milczenie, rozkazał urzędnik.
Drzwi od gabinetu otworzyły się. Henryk wrócił, przyprowadzając przełożonego kliniki. Ten wykrzyknął ze ździwienia, zobaczywszy ociemniałą.
— Czyżbyś się pani namyśliła wreszcie, rzekł, i zgadzasz się na uleczenie?
— Tak, panie, odpowiedziała Weronika.
— Wybacz, mój przyjacielu, rzekł Daniel, żem cię wezwał do siebie. Ale czy nie mógłbyś dziś jeszcze dokonać operacji na pani Sollier i przywrócić jej wzrok choćby na kilka chwil?
— Nie, to niemożebne. Trzeba ją poddać przygotowaniom leczenia, a które potrwa około dwóch tygodni, a wtedy będę działał w imię Boże!
— Więc pan twierdzi, że za dwa tygodnie będę mogła widzieć? zapytała Weronika. A czy pan Savanne może mi powiedzieć, iż to co chciałam dziś uczynić, będzie możebne i za dwa tygodnie?