Strona:X de Montépin Marta.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wywołał uśmiech na jego ustach. List, pochodzący z ulicy Verneuil, zawierał następujące wyrazy:
„Kochany panie! Przyjdź w poniedziałek zrana na ulicę Verneuil. Chcianoby panu powinszować osobiście wielkich powodzeń.“
Bez podpisu.
— Pójdę, rzekł, paląc ten papier kompromitujący.
Nazajutrz wstał bardzo wcześnie, chcąc przed udaniem się na ulicę Verneuil porozmawiać z Klaudjuszem Grivot. Doznał pewnego ździwienia, nie widząc Filipa, gotowego do towarzyszenia mu, według zwyczaju. Robert poszedł do mieszkania pasierba. Młodzieniec pracował. Wstał i podał rękę panu Verniere.
— Moje drogie dziecko, czas jechać, rzekł.
— Chciałem pana uprzedzić, że dziś zrana nie będę w fabryce. Mam ukończyć pilną robotę, której potrzebuje Klaudjusz Grivot. Wyliczenia dość trudne dla dokładnego oznaczenia siły opornej pocisków, a nie mogę tych wyliczeń zrobić w fabryce, mając tu pod ręką poważne dzieła specjalne.
— Zostań tu, drogie dziecko, ja sam pojadę.
Robert odjechał. W Saint-Ouen opowiedział Klaudjuszowi Grivot w kilku słowach, co zaszło w willi Savanne i w jaki sposób odzyskał klejnocik, pozostawiony dnia 1. stycznia w ręku Weroniki.
— Teraz, mój kolego, rzekł doń Robert, trzeba się tylko nie zatrzymywać w drodze. Trzeba nam majątku, milionów. Idę na ulicę Verneuil.
— To prawda, wyszeptał Klaudjusz, marszcząc brwi, powiedziałem, że oni cię jeszcze trzymają?