Strona:X de Montépin Marta.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sklepie przy ulicy Lafitte. Bardzo się podobała, ale wysoka cena, którą podałem, odstręczała amatorów, i sądziłem, że długo będę musiał czekać...
— Jednakże przyszedł jakiś nabywca?
— Naturalnie, skoro już nie posiadam tego cacka, a nie zostało mi skradzione...
— Postaraj się przypomnieć, komuś je sprzedał.
— Niepodobna, po tylu latach. Miałem bardzo liczną, klientelę. Zapomniałem już nawet, za ile sprzedałem klejnot i za ile go kupiłem.
Po ostatnich słowach dawnego handlarza osobliwości zapanowała chwilowa cisza. Berthout zamyślił się głęboko. Naraz zagadnął raptownie.
— Ależ musiałeś zapisywać w swych książkach nazwiska nabywców?
— Kiedy miałem odsyłać przedmiot sprzedany do domu, zapisywałem nazwisko i adres, bo to było konieczne. W innych razach bardzo rzadko.
— Więc może właśnie, podchwycił Berthout, coraz bardziej rozgorączkowany, odesłałeś ten przedmiot do mieszkania nabywcy?
— Nie wiem!
— Ale możesz się dowiedzieć. Wycofawszy się z handlu, zachowałeś zapewne swe książki rachunkowe?
— O! tak. Były te towarzyszki całego mego życia. Są tu, na strychu, i zapewne myszy nieźle się niemi uraczyły...
— A gdybyś je przejrzał?
— Ależ to rachunki za lat pięćdziesiąt!
— Ja ci dopomogę. Jeżeli pozwolisz, osiędę tu przy