Strona:X de Montépin Marta.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lera ten brelok został kupiony...
— Ja też liczę, że pan to wykryjesz, mój dzielny Berthout, bierz ten klejnocik, a oto na koszta podróży.
I pan Savanne podał mu sto franków.
Berthout podziękował i oddalił się.
Następnego dnia Berthout pojechał koleją do Survilliers i wszedł do swego przyjaciela antykwarjusza, pana Dutac, który mieszkał tu w ładnym schludnym dworku.
Dutac powitał go serdecznie, po długiem niewidzeniu, a po rozmowie o dawnych czasach, podczas smacznego i obfitego śniadania, agent opowiedział mu cel odwiedzin i pokazał mu pieczątkę.
Znawca i wytrawny antykwarjusz przyjrzał się jej zaledwie przez sekundę, poczem zawołał:
— Wolne żarty, to ma być staroświecki klejnot! Pieczątka jest srebrna, ale ten kamień to szkło i wart jest trzy i pół franka.
— Bo nie dałeś mi powiedzieć, że to tylko kopia, wykonana dla sędziego śledczego.
Teraz antykwarz zatopił się w badaniu cacka.
— O! o! rzekł naraz, nie, nie mylę się, ja miałem w swem ręku oryginał tej kopii...
— Miałeś oryginał w ręku? powtórzył Berthout niespokojnie.
— Tak. Jestem tego pewny. Dwadzieścia pięć, a może trzydzieści lat temu. Kupiłem go na wyprzedaży we Włoszech, podczas jednej z moich podróży. Naówczas nie było cyfr, wyrytych na szmaragdzie. Po powrocie do Paryża, wystawiłem tę pieczątkę w moim