Strona:X de Montépin Marta.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ zapewniam cię.
— Tak mnie zapewniasz, że jeszcze bardziej mnie to utwierdza w przypuszczeniu, że ci coś dolega. Czy to z powodu fabryki?
— Bynajmniej.
— Nie masz jakiego kłopotu z robotnikami?
— Najmniejszego.
— To nie rozumiem twej miny stroskanej. Czyż to odjazd matki tak cię martwi?
— Tak, trochę, odpowiedział młodzieniec, znowu się rumieniąc.
Rumieniec ten po raz drugi uderzył Roberta.
— Ho! ho! rzekł z uśmiechem. Niepotrzebniem się trwożył! Twój smutek należy do tych, jakie nie powinny niepokoić. Rozumiem go.
— Co rozumiesz? wyjąkał Filip, spoglądając lękliwie na ojczyma.
— Powiem ci, jeżeli przyrzekniesz mi odpowiedzieć z zupełną szczerością...
— Ależ...
— No, moje drogie dziecko, jestem twoim przyjacielem, prawie twoim ojcem, więc możesz mieć we mnie powiernika. Ciebie zasmuca nietylko odjazd twej matki, przy niej są dwie panienki, zachwycające. Ty jesteś także miody, a miłość łatwo się rodzi w młodych sercach. Odgadłem, co?
Ton dobroduszny, jakim mówił Robert Verniere, ośmielił Filipa.
— A więc tak, wyszeptał, zgadłeś!
— Bo było to tak widoczne, że powinienem był od-