Strona:X de Montépin Marta.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brze, i przyniesie ci to szczęście w małżeństwie.
Przerwali gawędkę dla zapalenia fajek.
Tymczasem w małej salce jadalnej Robert Verniere i O’Brien, jedząc śniadanie, zajmowali się interesami, które były powodem ich zebrania, nie przypuszczając, że byli widziani i zauważeni przez najwierniejszego i najlepszego przyjaciela Weroniki Sollier.
Gdy chłopiec usługujący wyszedł, O’Brien zapytał Roberta:
— Więc baron Schwartz oskarża mnie, żem panu oddał ten list, który panu daje nad nim przewagę?
— Tak.
— I chciał się koniecznie dowiedzieć czy panu wiadome jest miejsce mego schronienia?
— Chciał koniecznie coś ze mnie wydobyć, i sądzę, że, gdyby wiedział, gdzie pan jesteś, miałbyś bardzo wielką przykrość.
Amerykanin wzruszył ramionami.
— Ja się go nie boję, rzekł.
— Tak, ale ja się go obawiam wielce! Mam przekonanie, że ci ludzi mnie zgładzą, jeżeli nie zechcę być im posłuszny. Panie O’Brien, ja w tobie pokładam całe zaufanie. Ale pan, pomimo obietnic, nic jeszcze nie przedsięwziąłeś, względem usunięcia tego dziecka, tak podatnego na wpływ magnetyzmu, że kto inny może je uśpić i wszystkiego się dowiedzieć.
— Bądź pan cierpliwy i uspokój się. Dziecko za kilka dni będzie w mej mocy.
— A Weronika Sollier? Pan powiedziałeś, że może wzrok odzyskać.