Strona:X de Montépin Marta.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oficerem artylerji, do którego zgodziłem się za lokaja, upozorowawszy, pochodzenie alzackie; mam otwierać szuflady przy pomocy dobranych kluczy, czytać całą jego korespondencję i kopiować wszystko, co mi się wyda szczególnie zajmującem.
— Tak, to dobrze, nie trać nic z oczu, a zwłaszcza nieomieszkaj przeglądać bacznie papiery zwinięte wrzucone do kosza. W ten sposób często można poczynić nieoszacowane odkrycia, francuzi są tak lekkomyślni.
— Przyniosłem kilka z tych papierów.
— Przejrzę je... Dostarczaj ich więcej.
— Pan baron może zawsze liczyć na mnie.
— Teraz cię więcej nie potrzebuję, mój Hermanie. Weź te dwa luidory, i nie zapominaj, że jeżeli mnie zobaczysz przychodzącego z wizytą do twego nowego pana, winienem pozostać dla ciebie zupełnie nieznanym.
Pomerańczyk schował dwa luidory, ukłonił się z szacunkiem i wyszedł po cichu z gabinetu.
Baron spojrzał na zegar. Była godzina dziesiąta.
— Ozy przyjdzie dziś zrana? mruknął.
Potem zaczął przeglądać papiery i czynić notatki.
Robert, dostawszy list barona, powiedział sobie:
— Jutro pójdę.
Nazajutrz jednak, ustępując chwiejności, będącej główną właściwością jego charakteru, odłożył to na później. Wreszcie, poradziwszy się swego wspólnika, Klaudjusza Grivot, bardzo zaniepokojonego tem grożącem wezwaniem, kazał się dorożce zawieść na róg ulicy Ojców Świętych. Ztamtąd przez ostrożność zamierzył iść pieszo na ulicę Verneuil.