Strona:X de Montépin Marta.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dorożka była odkryta i koń biegł szybko. Na wysokości Łuku Tryumfalnego, minęła się z karetką zaprzężoną w dwa konie. Robert zamyślony nie zauważył człowieka, którego twarz dawała się widzieć przez otwarte okno karetki i który dawał mu znaki ręką.
Dorożka toczyła się dalej. Karetka zatrzymała się raptownie i zawróciła, podążając za dorożką Roberta Verniere.
Ta zatrzymała się wreszcie na rogu ulicy Ojców Świętych. Robert zapłacił dorożkarzowi i pieszo zapuścił się w ulicę.
Człowiek, który go śledził, również wysiadł i śpieszył się, jakby go chciał dogonić. Zobaczył potem, że skręcił w ulicę Verneuil i zadzwonił do drzwi pałacyku, noszącego numer 4, poczem znikł po za bramą. Siedzący zatrzymał się i zmarszczył brwi z miną niezadowoloną, ale wypogodził twarz prędko.
— Zaczepię go, gdy ztamtąd wyjdzie, wyszeptał, i zaczął go wyczekiwać, na rogu ulicy Ojców Świętych.
Drzwi Robertowi otworzył służący, zapytując po niemiecku:
— Czego pan chce?
— Widzieć się z baronem Schwartz, odpowiedział bratobójca w tymże samym języku.
— Czy ma pan list dla wejścia?
— Mam.
— Proszę o ten list.
— Oto jest.
Lokaj spojrzał na adres i rzekł.
— A! bardzo dobrze, otrzymałem rozkazy. Pan ba-