Strona:X de Montépin Marta.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ha! skoro tak, to ja nie nalegam, odparł Magloire, bo zawsze będziecie przy nas, na oczach naszych i przy naszym stole. Jutro pójdę do mera, ażeby wyrobić dla pani medal na granie.
Marta skoczyła znów mańkutowi na szyję, Weronika podziękowała mu serdecznie.
Czas był już wielki udania się na spoczynek. Rozstano się, mówiąc sobie: Do jutra.


∗             ∗

W chwili, gdy wszystko zdawało się obiecywać Robertowi Verniere bezkarność, nędznik nie był jeszcze spokojnym i czuł się jakby wciąż zagrożonym. Henryk Savanne, o czem nie wątpił, spróbuje przywrócić wzrok Weronice Sollier, a gdyby zdołał tego dokonać (na tym świecie nie ma nic niemożebnego), Filip de Nayle będzie nalegał, ażeby biedna kobieta odzyskała dawne miejsce odźwiernej w fabryce.
Teraz już go nie zajmował klejnocik, pozostawiony w ręku niewidomej. Daniel Savanne oświadczył był, że ten klejnocik nie może go naprowadzić na żaden ślad.
Teraz nie przestraszał go już podwójny wzrok małej Marty. Doktor O’Brien, rozłakomiony obietnicą stu tysięcy franków, postara się, ażeby znikła.
Dozór, którego był przedmiotem ze strony Niemiec, również pozostawiał go bardzo spokojnym. Dzięki magnetyzerowi, gdyby go zaczepiono, mógłby się bronić i walczyć równą bronią.
Teraz jego nieprzyjacielem był Henryk Savanne. On to mógł zgubić go, uzdrawiając niewidomą. W prawdzie O’Brien a przed nim doktor Sermet oświadczyli,