Strona:X de Montépin Marta.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakiś ty głupi! odpowiedziała dziewczyna, czerwieniąc się jak piwonia, przecież pani powiedziała: słowa danego nie cofa się...
Mańkut ucałował swą narzeczonę.
— Dziękuję! zawołał, i moja stara matka będzie na ślubie! To się dopiero ucieszy!
— Czy z nami będzie mieszkała?
— Nie. Nie mogłaby się wyrzec swych przyzwyczajeń i swego dworku, a ujmując narzeczoną za rękę, Magloire dodał: Tu będziemy mieli inną matkę do pielęgnowania i małą wnuczkę, nad którą czuwać będziemy. Kiedy Marta dorośnie, będzie ci dopomagała i stanie się twoją prawą ręką w domu, jaką ty byłaś u pani Aubin.
— Nie, Magloire, rzekła nagle Weronika, ani ja, ani Marta, nie zgodzimy się być ci ciężarem!
— Tylko proszę mi nie gadać takich rzeczy! odparł mańkut tonem wyrzutu.
— Ja muszę mówić te rzeczy, podchwyciła pani Sollier. Podczas twej nieobecności wnuczka i ja robiłyśmy coś nam doradzał przed wyjazdem. Z katarynkę odbywałyśmy wędrówki. Dochody miałyśmy takie, że nietylko starczyło na życie, ale można było jeszcze odłożyć. Ja potrzebuję ruchu i świeżego powietrza. Gdybyś nam zechciał zostawić swą katarynkę, żebyśmy dalej pracowały, z którą nam się tak dobrze wiodło. W zimie Marta pójdzie do szkoły i powetuje na naukę czas, podczas lata stracony. Ja jestem spokojną teraz, bowiem, że gdybym umarła, wybyście jej nie opuścili. Ale tymczasem zostawcie nam swobodę, czego pragnę.