Strona:X de Montépin Marta.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czas! Czyż nie lepiej byłoby pozostawić Weronikę w niepewności. Odmówiła pomocy, którą jej proponowaliście, ale cóż łatwiejszego nad dopomaganie jej bez jej wiedzy, bez urażenia jej miłości własnej, o tem pomówimy jeszcze. Teraz już jest późno, ten dzień znużył mnie bardzo i chcę powrócić do Neuilly.
Wkrótce potem Robert, wsiadł do powozu ze swą rodziną i opuścił Saint-Ouen wśród okrzyków: Niech, żyje pryncypał!
Weronika i Marta pozostały same w gabinecie, dokąd Aurelia je zaprowadziła dla pomówienia z ociemniałą o zapewnieniu jej przyszłości.
Pochłonięta wspomnieniami świeżej sceny, pani Sollier pozostawała w milczeniu, z głową zwieszoną na piersi. Grube łzy spadały z oczu, pozbawionych wzroku.
Dziecko zobaczyło te łzy.
— Babciu, zapytała, całując Weronikę, dlaczego płaczesz?... Czy żałujesz, żeś odmówiła pomocy, jaką ci ofiarowywano, a której nie potrzebujemy, gdyż wystarcza nam opieka naszego przyjaciela Magloira?
— Myślę o tobie, pieszczotko, odpowiedziała niewidoma. Młodziutka jesteś, masz przed sobą długie lata, a ja już na schyłku życia. Może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyśmy przyjęły to, co nam proponowano.
Marta odparła żywo:
— Ja, babciu, nie chcę dla siebie nic. Bozia nie odmawia nigdy chleba powszedniego tym, którzy pracują, ażeby go zarobić. Przyjąć cośkolwiek byłoby to wyrządzić krzywdę Magloirowi, który nam pierwszy dopomógł! To tak byłoby, babciu, jak gdybyśmy po-