Strona:X de Montépin Marta.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przy bramie, wychodzącej na ulicę Hordoin, ofiarowywać miano bukiety damom. Najstarszy z robotników fabrycznych, stary Szymon, był delegowany do podania kwiatów pannom Alinie Verniere i Matyldzie Savanne. Dwie osoby miały mu być dodane: Weronika Sollier i Marta.
Była to prawdziwa uroczystość. Mer z Saint-Ouen i kilka rodzin wiejskich, mieli brać udział w obchodzie, który stał się głośnym w całej okolicy.
O godzinie jedenastej zabrzmiała pierwsza rakieta, potem druga. Rakiety oznajmiały przybycie czterech powozów, które nadjechały na ulicę Hordoin, stanęły przy bramie i osoby zaczęły z nich wysiadać.
Tłum wydał okrzyk: „Niech żyje pryncypał!“
Robert szedł pierwszy, trochę blady, ale bliski tryumf rozniecał ogień w jego źrenicach. Szedł sam. Za nim postępował Filip de Nayle, prowadząc pod rękę Alinę Verniere, potem Daniel Savanne i Aurelia, Henryk i Matylda.
Stary Szymon, Weronika i Marta, która prowadziła babkę, odłączyli się od reszty robotników, trzymając bukiety w ręku.
Szymon, który miał ustaloną opinię dobrego mówcy, w kilku słowach powitał panią Verniere i przyrzekał jej przywiązanie i życzliwość wszystkich.
Aurelia wzięła bukiet z rąk przedstawiciela robotników i podziękowała uprzejmie.
Wtedy mała Marta zbliżyła się, trzymając za rękę babkę, którą przyprowadziła przed córką Ryszarda.
— Babciu! wyrzekła, to jest panna Verniere.