Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/551

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozległ się straszny huk...
Ale strzelili nie żołnierze króla Wilhelma, bo pięciu czy sześciu z nich padło na ziemię trupem.
Jednocześnie dał się słyszeć okrzyk francuski.
— Na bagnety, dzieci!.. na bagnety!..
I dwudziestu pięciu ludzi, ze zwinnością jaguarów wdrapało się na parkan, jak huragan spadło na podwórze, w szalonym ataku, kłując Prusaków bagnetami zewsząd, popłoch i śmierć szerząc dokoła, tak iż wróg nie zdąrzył nawet strzelić.
Po kilku sekundach trudnego do opowiedzenia zamięszania, o strasznej rzezi, bez pardonu, trupy niemieckie zasłały dziedziniec, grzeźnięto w krzepnącej krwi i francuzi zwycięzcy zostali panami folwarku. Hrabia Gastein poległ jeden z pierwszych.
Armand Fangel rzucił się w objęcia pana de Nathon, wołając:
— Jesteś pan uratowany... ale mnie nic się nie stało. Nie o to prosiłem Boga!.. Chciałem był umrzeć za pana...
— Moje dziecko rzekł Henryk, uściskawszy młodzieńca — poszukajmy ciała oficera, który tutaj dowodził.
— Po co? — spytał porucznik.
— Czy zapomniałeś o świętej zasadzie, która nakazuje nam odpłacać dobrem za złe?.. Jeżeli oficer ten oddycha jeszcze, będziemy go pielęgnowali jak swego... Jeżeli może być wyleczonym z ran to niech wyzdrowieje... Nie chcę ja go tak opuścić...
Armand Fangel miał duszę wzniosłą. Zrozumiał uczucie rycerskie pana de Nathon. Rozkazał dwom