Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/542

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak się panu podoba,.. — odrzekła Berta lodowatym tonem. — Pokażę panu drogę...
Pani de Vergy, która się położyła spać przed nadejściem niemców, a pokój jej znajdował się w tylnej części zamku, nic nie słyszała co się dzieje.
Łatwo wyobrazić sobie, jakie było jej zdumienie, gdy zobaczyła Bertę, wchodzącą do jej pokoju w towarzystwie oficera pruskiego.
Chciała już wypytywać, ale pani de Nathon przyłożyła palec do ust, dając jej znak milczenia.
Dawny drugi sekretarz ambasady pruskiej, był gorliwy w całem znaczeniu tego wyrazu.
Żaden ajent policyjny nie szperał z taką dokładnością i uwagą, jak on.
Zajrzał do każdego kąta, na wszystko zwrócił uwagę, patrzał pod łóżkiem, badał grubość materaców, dla przekonania się, czy w nich kto się nie schował, podnosił w szafie suknie, jednę za drugą.
Naturalnie nie znalazł nic.
— Pani hrabino — rzekł — wezmę teraz żołnierzy, ażeby w innych pokojach zamku uczynili to samo, co ja tutaj, a co się tyczy pani, sądzę, że obecność pani przy tej rewizji jest zbyteczną, chyba, że pani sobie życzy...
— Niech pan sam idzie — odparła Berta. — Ja zostanę w tym pokoju z córką i kuzynką...
— Ma pani wszelką swobodę wyjść ztąd, tylko, ażeby kto nie wszedł tutaj bez mojej wiedzy, postawię przy drzwiach żołnierza na straży.
Poszukiwania trwały do trzeciej zrana i naturalnie nie doprowadziły do niczego.
Zjawił się znów pan Gastein.