Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To niepodobna...
— Nie moja to rzecz wyrokować o możebności lub niemożebności... Ciężki mam obowiązek do spełnienia, ale mam rozkazy, a pani hrabinie wiadomo, że bierne posłuszeństwo jest pierwszym obowiązkiem żołnierza... Żałuję, że te rozkazy są tak ścisłe... O! żałuję, ale cóż pani chce, to wojna.
— Przystąp pan do rzeczy bez ogólników, bez czczych słów — przerwała Berta. — Cóż to za rozkaz masz pan wykonać?
— Mam zrewidować cały zamek od dołu do góry, wraz z wszelkiemi przyległemi zabudowaniami.
— Dobrze, mój panie, niech będzie siła przed prawem! Rewiduj pan, rewiduj, ile ci się spodoba... Spodziewam się jednak, że wyjątek uczynisz pan dla pokoju, gdzie śpi moja krewna chora...
— Chciałbym, pani hrabino... O! chciałbym, ale nie mogę — to wojna!.. Ale przez grzeczność sam wejdę do tego pokoju i nic nie przeszkodzi pani towarzyszyć mi... Żałuję surowości rozkazu, ale bardzo nam zależy na pochwyceniu hrabiego...
— Nie pojmuję tego wcale, wyznaję, wojna skończyła się... jesteśmy zwyciężeni. Co może zależeć na jednym więźniu mniej lub więcej, choćby się on nazywał hrabią de Nathon?
— Wojna nie kończy się nigdy, dopóki pokój nie jest zawarty i póki strzelają z po za płotów. Hrabiego chcemy nie dlatego, ażeby mieć z niego więźnia, ale dla dania przykładu z niego!..
— Przykładu? — powtórzyła Berta, a dreszcz przebiegł po jej ciele.