Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/534

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani de Nathon i jej córka ubrane były czarno, jak kobiety w grubej żałobie... Nosiły żałobę po Francji.
Oparłszy się jedna o drugą, a lokaj im świecił, zeszły zwolna ze schodów.
Na dole dwóch żołnierzy pruskich, zgodnie z danym im rozkazem, salutowali przed niemi.
Herminia i Berta odwróciły głowę.
Służący otworzył im drzwi salonu, słabo oświetlonego.
Oficer pruski oparł nogę o kominek i grzał się przed płomieniami ogniska.
Zrzucił już na krzesło płaszcz i grube rękawice z łosiowej skóry zastąpił rękawiczkami delikatnemi, czystości bez zarzutu.
Kask trzymał pod pachą.
Oficer mógł mieć od dwudziestu siedmiu do dwudziestu ośmiu lat. Wysokiego wzrostu, bardzo szczupły, pomimo pewnej sztywności miał postawę elegancką.
Włosy jego prawie jak len białe, zwijały się same w naturalne kędziory. Broda wachlarzowata, gęsta, płomienisto-ruda, okrążała twarz świeżą, trochę piegowatą; rysy były ostre ale regularne, oczy bladawo-szare.
Długie i cienkie wąsiki, szpilkowate, jak u kota, sięgały uszu.
Całość wyglądała dystyngowanie; na pierwszy rzut oka poznać można było człowieka światowego.
Gdy Berta z córką weszła do salonu, skłonił się