Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/533

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Upłynęło kilka minut, a wydały się one matce i córce dłuższemi od godzin.
Wszedł służący.
— Cóż się dzieje? — spytała go żywo Berta. — Czego chcą ci ludzie? Czego szukają?
— Pani hrabino — odpowiedział kamerdyner — oficer, a mówi on po francuzku jak paryżanin i prawie bez obcego akcentu, postawił żołnierzy na straży przy schodach i kazał mi zaprowadzić się do salonu... Na kominku paliło się kilka drewienek... „Dorzuć drzewa — rzekł do mnie — dużo drzewa... Rozpal suty ogień, ale to zaraz...“ Spełniłem co kazał. Potem znów się odezwał: „Zapal świece i kandelabry wszystkie, natychmiast!“ Zapaliłem. Spojrzał na zegar, potem na swój zegarek i rzekł: „Przeproś panią hrabinę za subjekcję jaką jej sprawiam, i uprzedź ją natychmiast, że błagam o zaszczyt złożenia jej swego uszanowania... Czekam na nią tutaj, chyba że woli przyjąć mnie w swoim pokoju, to pójdę tam i owszem...“
— Jakto? — zawołała pani de Nathon drgnąwszy — ten człowiek chce się ze mną widzieć!..
— Mamo!.. mamo!.. — wyjąkała drżąca Herminia — ty nie pójdziesz...
— Niestety, droga pieszczotko — odparła Berta — jak tu odmówić... Jeżeli nie pójdę do salonu, on tutaj przyjdzie mnie szukać... Lepiej iść...
— No, to przynajmniej i ja z tobą pójdę...
— Ależ ledwie się trzymasz na nogach..
— Nic nie szkodzi! Ażeby nie rozłączyć się z tobą, znajdę dość sił.
— Dobrze!.. Pójdź ze mną, moje dziecko...