Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdybyśmy mieli, chętnie sami podzielilibyśmy się z wami, o tem przecie nie możesz wątpić — odpowiedział Henryk. — Nie zostało nam nic!.. Od południa pościmy..,
— Ha! panie hrabio, my będąc w takiem samem położeniu, postanowiliśmy, że lepiej jak żołnierzom przystoi, poledz od kul niemieckich, niż nędznie powymierać z głodu...
— Stokrotnie macie słuszność!..
— Jakiś wieśniak, z którym spotkaliśmy się przed godziną, mówił mi, że o pół mili ztąd jest duża wieś, zajęta wczoraj w nocy przez oddział pruski, złożony zaledwie z dwudziestu żołnierzy.
— A czyś pewien, że ten wieśniak nie jest zdrajcą, zaprzedanym nieprzyjacielowi, może chce cię ściągnąć w zasadzkę? — przerwał pan de Nathon.
— O! nie... Znam go oddawna... To uczciwy człowiek.
— Dobrze, ale w każdym razie ta wiadomość od niego wydaje się bardzo nieprawdopodobną?
— Pod jakim względem?
— Bo niemcy zwykle są aż do przesady ostrożni... Do samotności czują oni odrazę, zwłaszcza w nocy nie pozostawiliby garści ludzi na wsi, wiedząc, że tak blizko przebywają szczątki nieprzyjacielskiej armii...
— W zasadzie masz pan słuszność, panie hrabio — podchwycił Armand Fangel — ale tym razem nieostrożność jest możebną, bo jest mimowolną... Wieśniak ów, dał mi szczegółowe wiadomości...
Tych dwudziestu ludzi zrana pojechało do Baume-les-Dames po mięso i wino... Nie tak to łatwo