Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/523

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gwardzista ułatwił mu to, odrzucając kaptur, który mu ukrywał kepi i zasłaniał część twarzy.
Starzec nagle zbladł i szepnął tonem dzikim:
— Armand!.. to Armand!..
W pierwszej chwili chciał cofnąć się, jakby ujrzał przed sobą coś wstrętnego, ale był to ruch tylko błyskawiczny i dżentelman, którego nazywano „panem hrabią“ wyciągnął ramiona ku młodzieńcowi i wyrzekł wzruszonym głosem:
— Chwała Ci Boże, żeś go jeszcze zostawił przy życiu!.. Dziecko moje, chodź mnie uściskać...
Oficer gwardzistów podbiegł i hrabia Henryk de Nathon przycisnął Armanda Fangela do serca z jakąś ponurą gwałtownością.
Nastąpiło kilka chwil milczenia po tym uścisku. Nie był tu ani czas, ani miejsce, do poufnych wynurzeń,
Zresztą cóż mieli sobie osobiście powiedzieć ci dwaj ludzie, którzy przed tylu miesiącami rozstali się wskutek sceny, o której żaden z nich nie mógł pomyśleć bez zgrozy?
Pierwszy p. de Nathon przerwał milczenie.
— Czy to tylko traf cię tutaj sprowadza? — zapytał.
— Nie, panie hrabio — odpowiedział porucznik.
— Przecie nie wiedziałeś, że tutaj jestem.
— Niewiedziałem.
— I zapuściłeś się w ten las, mając jakiś cel?
— Tak.
— Czy mogę cię zapytać: jaki?
— I owszem!.. Cel to jest bardzo prosty... Masz, panie hrabio, jaki taki zapas żywności?..