Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/525

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

im przyszło, bo kraj wyniszczony... Eskorta spóźniła się wśród złych dróg... Oficer, dowodzący oddziałem, obawiał się po nocy wpaść w jaką zasadzkę wolnych strzelców i wolał się zatrzymać na wsi...
To zmienia postać rzeczy, panie hrabio, nieprawdaż?
— Niezawodnie! — odpowiedział Henryk de Nathon — co przed chwilą wydawało mi się niemożebnem, teraz rzeczywiście jest dla mnie prawdopodobnem...
— A zatem — mówił dalej porucznik — proponujemy wam zaskoczyć niemców, zaatakować wioskę, znieść oddział i zabrać prowiant.
— Doskonała myśl, popieram ją ze wszech sił.
— A nadto zwróć uwagę, panie hrabio: jakkolwiekbądź skończy się awantura, zawsze wszystkie szanse są po naszej stronie.
— Jakto?
— Jeżeli nas zabiją, to już nie będzie nas trapił głód... Zatem dopniemy swego celu... Jeżeli zaś przeciwnie, zostaniemy zwycięzcami, uczynimy jak za czasów Iliady, upieczemy dwa lub trzy woły na olbrzymim ogniu, wytoczymy nektar z pięciu czy sześciu beczek i nasza ostatnia uczta będzie wyglądała na biesiadę pół-bogów!.. No i cóż, należysz do nas, panie hrabio?
— Naturalnie, do licha!
— A więc w drogę!
— Znasz drogę?
— Na palcach... Wśród najciemniejszej nocy trafiłbym... Ze dwadzieścia razy, kiedy polowałem w tych stronach, odpoczywałem tam...