Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/513

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Twarz jej była już jakby martwa, oddech przyśpieszony świadczył, iż żyła jeszcze.
— Więc to tak — rzekł do niej hrabia ze spokojem straszliwszym od najokropniejszej złości — to ja w pani ręce złożyłem miłość moją, honor, radość, przyszłość... Pani oddałem całe swe życie... a pani mnie oszukiwałaś od lat ośmnastu!.. i oszukiwałaś wtedy, gdy nie byłaś jeszcze moją!.. Więc cóż z pani za kobieta?..
Armand zbliżył się do niego,
— Panie hrabio — odezwał się głosem stłumionym ale pewnym nie mnie tutaj być sędzią... Pozwól mi pan jednak z szacunkiem powiedzieć: „To moja matka!.. Nie znieważaj pan mojej matki!..“
— To podła!.. — wyszeptał pan de Nathon.
— Nie, to święta i męczennica! — zawołała baronowa de Vergy, wbiegając do salonu — ja tylko jestem winna, bo ją oszukałam, bo schowałam ten list, napisany przez nią przed ośmnastu laty, który przysięgłam oddać panu przed ślubem... Gdy została pańską żoną, myślała, że pan wiesz o wszystkiem... Ongi jak i dziś była niewinną i była tylko ofiarą cudzej zbrodni... Czytaj pan!..
Pan de Nathon porwał zaadresowany do niego list, który mu baronowa podała i rozdarł kopertę.
List był długi. Przez te ośmnaście lat atrament zbielał na z żółkłym papierze. Tu i owdzie widniały blade plamy, ślady łez.
Zaniepokojona niezmiernie, odkąd po powrocie z Wersalu przeczytała list Berty, dręczona smutnemi przeczuciami, pani de Vergy wzięła na wszelki wy-