Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Portjera, oddzielająca salonik od sypialni, odchyliła się gwałtownie i ukazał się p. de Nathon.
— Dlaczego to małżeństwo jest niemożebne? — powtórzył głuchym głosem. — Bo ty jesteś nikczemną a ten człowiek jest podłym nędznikiem!.. Ciebie wypędzam, a jego zabiję!
Berta wydała przerażający okrzyk i chciała sobą zasłonić Armanda Fangela, ku piersi którego Henryk wymierzył rewolwer.
Hrabia lewą ręką porwał ją za dłoń i na bok odepchnął.
— To się na nic nie przyda — wyrzekł z postanowieniem strasznem — kochanek pani umrze!..
Armand, pojmując dobrze, iż żadnem słowem nie zdołałby uspokoić pana de Nathon i że nic go nie mogłoby przekonać o jego niewinności, ani się poruszył dla uniknięcia śmiertelnego strzału.
Był bardzo blady, ale spokojny i zrezygnowany.
Henryk kładł palec na cynglu.
Wtedy Berta upadłszy na kolana, ledwie miała siłę wyjąkać te wyrazy:
— To nie kochanek... to mój syn...
Pan de Nathon cofnął się.
— Twój syn? — powtórzył. — Nie! W to nie wierzę!.. Chcesz go ocalić... Kłamiesz!..
— To mój syn!.. Przysięgam ci przed Bogiem!..
Berta wspierała się tylko jedną ręką. Ręka się ugięła i ona osunęła się cała na dywan.
Armand niemy i nieruchomy, podobny był do posągu Osłupienia.
Pan de Nathon rzucił rewolwer, porwał Bertę za ramiona, podniósł ją i posadził na fotelu.