Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXIV.

Panna Fanny i piękny August bladzi byli i spoglądali po sobie.
— Wahacie się zawołał Henryk.
— Dlaczego mielibyśmy się wahać? — odparł służący. — Groźba nas nie wzrusza, ponieważ jesteśmy w stanie zaspokoić pana hrabiego... Młodym człowiekiem o którego chodzi, jest mój dawny pan, pan Armand Fangel...
Hrabia bezwątpienia nie spodziewał się tego nazwiska, gdyż nerwowe drżenie wstrząsnęło jego ciałem od stóp do głowy, a twarz jego, przybrała wyraz boleści niewysłowionej, nadludzkiej.
Przez chwilę oboje wspólnicy myśleli iż upadnie, ale opanował się prawie natychmiast. Usta mu się poruszyły a niewyraźny dźwięk, jaki z nich wybiegł, znaczył:
— Mówcie...
— Daję głos Fanny dla anegdotki o balu w Operze... — rzekł August. — Jak skończy tę historję, ja rozpocznę swoją...
Pokojówka niezwłocznie przystąpiła do rzeczy i opowiedziała obszernie, nie pomijając żadnego szczegółu to, co już znane jest czytelnikom.
Pan de Nathon jakby zamienił się w posąg z marmuru. Gdy słuchał Fanny, twarz jego surowa nie zdradzała żadnego wzruszenia. Nie drgnął ani jeden z muskułów. Nawet spojrzenie było nieruchome.