Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na balu Opery! — odparła wręcz Fanny.
— I gdzieindziej... — dorzucił August.
Zdawało się Henrykowi, że mu ktoś z piersi zrzucił przygniatający ciężar. Odetchnął swobodnie. Oskarżenie było tak dalece niedorzeczne, niemożebne, że upadało samo przez się.
— Szalona jesteś moja panno! — wykrzyknął z większą wzgardą niż gniewem. — Dałem ucho bezwstydnym potwarzom wypędzonych sług... To było niegodnie... Jestem za to ukarany, bardzo słusznie!.. Wyjdźcie!..
August przybrał minę butną i nie ruszył się wcale.
Fanny podniosła głowę jak wąż, gdy kto na niego nastąpi.
— Pan hrabia mi nie wierzy? — odezwała się z syczeniem gadu.
— Nie, nie wierzę ci i powtarzam, ażebyście wyszli!..
— A gdybym miała dowody? — spytała pokojówka, brzydko się uśmiechając.
— Tak, gdybyśmy mieli dowody? — powtórzył piękny August.
Henryk zachwiał się.
Dwie te obmierzłe istoty, jakie miał przed sobą, mówiły z przerażającą pewnością.
Co o tem należało myśleć?
— Dowody?.. — wyjąkał — dowody macie?.. na co?
— Że pani hrabina miała schadzkę na balu Opery zeszłego roku, bo to długo już trwa!.. — rzekła Fanny