Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieuwagę zabrał ze swemi rzeczami i kilka ubrań swego pana.
Złośliwy uśmiech wykrzywiał mu usta.
— Mój towar wart jest swej ceny — mówił do siebie — tem gorzej dla pana Fangela że niechciał go kupić. Inny go mieć będzie...
Uporządkowawszy pakunki swoje, August kazał je posłańcowi przenieść do małego hotelu w sąsiedztwie, a sam poszedł zjeść obiad ze służbą pałacową pana de Nathon, pewien, że nikt z niej nie wie jeszcze o jego odprawieniu. Rzeczywiście nikogo nie ździwiła jego obecność i on też uznał za właściwe pozostawić w nieświadomości swoich dawnych kolegów.
Wkrótce przed końcem obiadu nachylił się ku starszej pannie służącej, która jak wiadomo była jego sąsiadką przy stole i odezwał się do niej półgłosem:
— Chciałbym z panią pomówić w bardzo ważnym interesie... Mogę przyjść do pani pokoju po obiedzie!.. To rzecz bardzo pilna...
— Czy to chodzi o naszych państwa? — spytała Fanny, obejmując go ciekawem spojrzeniem.
— Właśnie!
— To przyjdź pan w pięć minut po mojem ztąd wyjściu, ażeby się nikt o niczem nie domyślał...
— Bardzo dobrze...
Fanny zużytkowała te pięć minut na przybranie stolika w swoim pokoiku buteleczkami z przeróżnemi likierami, których August, jak wiedziała, umiał oceniać zalety. Taki przystojny był ten lokaj!.. Pomimo ciągle okazywanej przez niego obojętności, stara panna czułą ku niemu nieprzeparty pociąg. Miała