Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Idę do niej! Co jej tu powiedzieć, jak się usprawiedliwiać? Przeszło pół roku minęło od naszego ostatniego spotkania... Trzeba ją pokorą skruszyć, słów mi przecie nie zbraknie.
Jednakże, szczerze mówiąc, ta kraina szczęścia, którą mamy oboje powtórnie przebywać, nie będzie zbyt urocza. Była piękna, gdyśmy ją po raz pierwszy zwiedzali. Kochać się, jak ja, po raz setny w życiu?... Prawda, że prawa natury są niezmienne; ale człowiek? Co warta miłość bez szałów, bez nadzwyczajnych porywów? I to prawda, że gdy kochać możesz, kochaj — serce się nie starzeje! Przykre jednak musi być dla miłości mieszkanie w starej ruderze. W moim wieku można za Wolterem powtarzać: — „Szczęściem jest być w raju z Ewą, a nie być Adamem.“ A mnie zagraża małżeństwo: jestem słaby w tej chwili. Zwłaszcza po napisaniu książki czuję się, jak Samson z ostrzyżonemi włosami. O sztuko moja, czy ty wiesz, co cię czeka? Straszne musi być życie artysty, gdy się w duszy jego zrodzi ideał, ideał ukochany, upieszczony, a obok niego zamieszka mężowska troska o chleb powszedni!... Należałoby jednak i tego doświadczyć. Ożenić się dla miłości sztuki doświadczalnej i pisać romanse rodzinne.