Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili uczucie jej wezbrało gwałtownie, uczuła w sobie ból, żałość, załamała ręce, padła na kolana i, wzniósłszy w górę łzawe oczy, poczęła się gorąco modlić:
„Litości, opieki, wsparcia błagam! Czyż biedna i nieszczęśliwa kobieta nie zasługuje, abyś jej, Boże, wysłuchał? Dałeś mi uczucie, które mię rozbiło, zdruzgotało, i słaba wiję się w łzach, w cierpieniach. Zniszcz resztki tego uczucia, wyzwól mię z okropnej niewoli życia!...“
Tak się modliła, biedna, a przez otwarte okno dolatywały krzyki wielkiego miasta: jakieś wesołe gwary, zmieszane z dźwiękami katarynki, turkot kół, okrzyki przekupniów na podwórzach, to znowu nabożne pieśni żebraków, płacz dzieci.
Skończyła modlitwę, otarła łzy i mniej już teraz żalu czuła w sobie.
„Jestem nieszczęśliwą — rzekła — boleść jak ostry nóż nawskróś mię przeszyła; ale wiem, za co cierpię! Człowiek nie wylewa łez darmo: zawsze opłaca niemi jakieś dawniejsze szczęście. A ja przecież byłam bardzo szczęśliwa i dzisiaj nie żal mi ceny, którą płacę za swoje szczęście. Ono należało do mnie tak samo, jak i te łzy gorzkie. Ile jest goryczy w łzach moich, tyle było lubej słodyczy w czarze, którą wychylam. Tem droż-