Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ostatnie nasze spotkanie było dla mnie jeszcze przykrzejsze. Zrobiłam mu scenę zazdrości, gdyż sądziłam, że to go upokorzy, zmieni. — „Co znowu, zazdrość?“ — spytał zdziwiony i urażony. — „Szukasz tego, czego nie chcesz znaleść? Dowiedz się, że jeśli sułtanka chce utrzymać serce tego, kogo kocha, to już nie płaczem, nie wybuchami gniewu i zazdrości.“
Czyniłam mu następnie wyrzuty cierpkie, powiedziałam, że „jego postępowanie mię oburza, że ja nie mogę, nie chcę być przedmiotem jego zachceń, fraszką, którą w błoto rzuca, że w szale nazwał mię swoim aniołem, boginią, a ja pragnę mieć tylko prawa człowieka.“ Na to mi odpowiedział z przekąsem: „Łatwiej jest zrobić z kobiety anioła, niż jej dać prawa.“
Zachowałam się wtedy cierpko i z ust mi niebacznie wypadły słowa: „Poziomy charakter!...“ Niestety, to go musiało zaboleć, obrazić śmiertelnie! Bez pożegnania odszedł i już nie wrócił. Gdyby nie ten mój płacz, nie owe wyrzuty, miałabym go jeszcze przy sobie. Może nie byłabym tak szczęśliwą, jak niegdyś; ale w opuszczeniu oto nie znałabym tej szalonej tęsknoty... Boże zlituj się nad nieszczęśliwą!“