Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chytrze się układa, rzecze z drzewa cichym i słodkim głosem: „Kwiatek, ciu-ciu, ciu-ciuśka!“ Nieprzwykły do pieszczot pies, wzruszony, że ktoś z taką słodyczą wymawia jego imię, merdnął ogonem, dając znak, że mu wcale na rękę ta tkliwa poufałość z człowiekiem. Wtem, o dziwo, jakby dla lepszego zjednania sobie, czyli przekupienia strażnika sadu, chłop rzuca z drzewa spory kawałek chleba! Pies z zapałem przyjął podarunek i prędko go spożył. Teraz już chłop zlazł z drzewa mając kieszenie i zanadrze nadzwyczajnie wypchane gruszkami. Był to Szymek Warga, dworski stróż nocny, poniekąd kolega Kwiatka, strzegący doczesnych dóbr ludzkich przed złodziejami, którzy, jak się pokazuje, mieli też prawo do jego koleżeństwa.
Stróż nocny, objuczony łupem, wyniósł się przez płot z sadu; ale w ciągu tego krótkiego czasu tak sobie zobowiązał Kwiatka, że pies bez najmniejszego skrupułu opuścił sad i poszedł za chłopem, jakby za swoim panem. Niebawem znaleźli się na okólniku dworskim, to jest w miejscowości, gdzie były stodoły, szopy, śpichrz, stajnie, obory, owczarnia, a w sąsiedztwie opodal — chlewy dla trzody chlewnej, kurnik i dwa białe domki, w których zamieszkiwali najdostojniejsi urzędnicy prowentowi. Warga usiadł na wielkim klocu