Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy, biegł w sad i potem wracał, postawą swoją upewniając żyda, że niema nic groźnego.
Atoli jednego razu nad ranem, gdy już, znużony czuwaniem, sadownik potężnie chrapał, Kwiatek, który miał wyborny wzrok i słuch, a jeszcze lepszy węch, spostrzegł wszystkiemi władzami swojej psiej duszy jakiegoś przybysza w sadzie. Podniósłszy zatem w górę ogon, przez co wyrażał zarówno gniewne jak i radosne usposobienie, z głośnem szczekaniem pobiegł na rekonesans. Niebawem przekonał się, że na drzewie, obfitującem w bardzo wspaniałe gruszki, siedzi człowiek w sukmanie. Nasz pies, urodzony i wychowany między chłopami, przechowywał w sobie mimowolny szacunek dla stroju, w którym widywał swoich dawnych gospodarzy, ich krewnych, przyjaciół i sąsiadów. Onby się nigdy nie rzucił zuchwale na człowieka w całej sukmanie i w butach, wysmarowanych starą szperką. Również z uszanowaniem zachowywał się wobec niewiast, od których go zalatywała tak charakterystyczna woń obory. Teraz więc, skoro już wyraźnie spostrzegł na gruszy chłopa, spokojnie usiadł pod drzewem, jak gdyby się zastanawiał, co może porabiać człowiek na tej wysokości. Chłop tymczasem, podejrzywając, że pies ma złe zamiary i tylko