Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzewa, wyjął z kieszeni gwizdek i świsnął po trzykroć, przez co obwieszczał wszystkim śpiącym, że on jeden czuwa. Na ten głos, gdzieś daleko we wsi, odpowiedział jeden tylko pies tak rzewnym szczeknięciem, jak gdyby to był lament rozpaczy. Teraz Warga schował gwizdek, a wydobył ogromną gruszkę, odrazu ugryzł jej połowę i w milczeniu pożywał. Naprzeciwko niego przysiadł na ogonie Kwiatek i zachowywał się, jak taki, któremu jest przyjemnie czegoś się spodziewać. Sprowadzone może świstaniem, a może szmerem gryzienia gruszek, zjawiły się tu dwa psy dworskie, które, spostrzegłszy psa obcego na swoich śmieciach, poczęły nań warczeć ponuro. Ale Warga zrobił groźny giest ręką i warknął od niechcenia: „wara psie dusze!“ I to wystarczyło do zażegnania wybuchów złości. Te psy łańcuchowe, śpiące przez cały dzień w budach na uwięzi, a spuszczone z łańcuchów przed nadejściem nocy, sprawiały w pomroku wrażenie zwierząt nocnych — wilków, czy hijen. Wyrwawszy się na swobodę, plądrowały one przez całą noc po różnych zakątkach, ściekach, śmietnikach, obwąchując troskliwie odpadki kuchenne i wywłócząc kości. Szczęśliwiec, który znalazł jaki ochłap, uchodził z nim w krzaki; ale zawistni towarzysze umieli go wyśledzić i wybuchały wtedy