Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed oczyma. W uczuciu rozkoszy tych łowów Kwiatek zaczął pod pierzyną szczekać stłumionym głosem: odezwał się w nim ogar.
Ten głuchy, jakby zpod ziemi wychodzący głos sennego psa nie uszedł baczności Sucharowej. Baba zbliżyła się do łóżka, ale głos właśnie ucichł, a pierzyna leżała, jak nietknięta. Spojrzała pod łóżko — pusto.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! — poszepnęła. — Albo mi się przywidziało, albo tu coś w izbie pokutuje...
Gdy się ten sam głos powtórnie odezwał, przestraszona kobieta poczuła, że jej włosy na głowie stają, porzuciła swoje zajęcia przy kominie i wybiegła na próg chaty.
— Bartek! — zawołała na męża, który w stodole rznął sieczkę dla bydła — pójdźno do izby, bo mi samej tak jakoś nijako!...
Suchar zwlekał i poszedł dopiero wtedy, gdy mu żona obiecała upiec podpłomyk. Chłop przepadał za gorącemi podpłomykami, przeto zakurzył fajkę, siadł na ławie i czekał na spełnienie obietnicy.
Po chwili znowu odezwało się urywane i stłumione szczekanie zpod pierzyny.
— Słyszałeś? — zapyta baba, z przestrachem wskazując na łóżko. — Wyraźnie się coś tak odzywa, jakby nie przymierzając