Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miało czkawkę... Może tu dusza jaka pokutuje?...
— Pleć baja! — odrzekł Suchar rzekomo obojętnie; ale podejrzliwie łypnął oczyma, gdyż w tamtym kącie, pod nogą łóżka, zakopał potajemnie przed żoną paręset rubli.
— Bartek, podaj-że mi pierzynę! — rzekła Sucharowa. — Ciasto na chleb nie chce się w dzieżce ruszać, trzeba je przykryć.
Kobieta bała się widać zbliżyć do łóżka. Suchar powstał, z fajką w ustach przystąpił do łóżka i obie ręce głęboko zapuścił pod pierzynę, aby ją całą zebrać.
— A cóż ona, marcha, taka ciężka? — mówił chłop, niosąc przed sobą psa w betach.
Ledwie to wyrzekł, gdy Kwiatek gwałtownie się szarpnął w pierzynie. Jeszcze się Suchar nie zmiarkował, co to znaczy, a już pies z nadzwyczajnym impetem wyskoczył mu pod samym nosem, łbem swoim wytrącając fajkę z zębów. W izbie zrobił się teraz straszliwy rwetes. Gospodarz upuścił na ziemię pierzynę, kury poczęły z ogromnym wrzaskiem wzlatywać w górę i tłuc się po ścianach, kocica rzuciła się w strachu na piec, a Kwiatek jak szalony z ogromnym łoskotem buchnął w okno i poszedł.
Nazajutrz odebrał za to przewinienie podwójną i straszną karę. Naprzód gospodyni