Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, i umknął, a Suchar z wielkiego rozmachu potknął się i łbem tak palnął o futrynę drzwi, aż mu czapka z głowy spadła. Złości, przekleństwa było tyle, że pies do wieczora nie śmiał podejść ku chałupie. Przy sposobności dostał za to rzetelny basarunek.
— Na to cię, hyclu, trzymam i żywię, żebyś służył, jak się patrzy! — mawiał zwykle Suchar do swego parobka i do Kwiatka, a zawsze przy tej przemowie czynna była ręka lub noga.
Młody pies rozrastał się bardzo ładnie; ale wcale nie wyglądał na to, żeby miał kiedyś z zamiłowaniem i przejęciem pełnić obowiązki strażnika chłopskiego dobytku. Być zawsze sytym, mieszkać ciepło, prowadzić życie spokojne, nie szarpane przez żadne namiętności — oto cele, które Kwiatek usiłował osiągnąć. Syn Finki miał rasową fizjognomję: długie, obwisłe uszy, nieco krwią zaszłe oczy, długie, pogardliwie odęte wargi, szerokie piersi i w ogóle — silną budowę ciała. Postawą swoją zdawał on się mówić: „Ja przecież nie jestem od łapania złodziejów!“
Nieustannie prześladowany, wypędzany z izby i stajni, Kwiatek wygrzebał sobie kotlinę w kupie nawozu przed stajnią i, nie zrzekając się bynajmniej marzeń o wyższym stopniu komfortu, tymczasem przesypiał noce w cie-